Subiektywnie o wolnym oprogramowaniu w budżetówce

Przeszukując zasoby Internetu spotykam wiele opinii traktujących o stosowaniu wolnego oprogramowania w sferze budżetowej. Wiele z tych tekstów ma charakter nacisku i zdziwienia z wykorzystywania oprogramowania zamkniętego, podczas gdy należy wszędzie wprowadzać model Open Source w instytucjach budżetowych. Pojawia się coraz więcej argumentów, których celem jest przekonanie społeczeństwa do konieczności zmiany podejścia do systemów informacyjnych, gdzie korzysta się z publicznych pieniędzy. Argumenty te są często do siebie podobne, niezależnie od autora. Zwolennicy darmowego oprogramowania twierdzą, że stosując oprogramowanie zamknięte, naraża się państwo na niepotrzebne koszty i niebezpieczeństwo. Coraz bardziej słychać też głosy o nieprawidłowym przygotowywaniu – albo wręcz “ustawianiu” przetargów, dokładnie sugerując system operacyjny czy biurowy. Wskazują za przykład inne państwa, w których sfera budżetowa przeszła na otwarte oprogramowanie. Nie brakuje też głosów krytyki przeciwników, którzy podają przykłady, w których migracja na wolne oprogramowanie nie powiodła się. Z pewnością obie strony mają trochę racji. Po przeanalizowaniu argumentów obu stron, doszedłem do wniosków, które przedstawiam poniżej. Chciałbym odnieść się do nich i opisać moje spostrzeżenia z mojego punktu widzenia, jako programisty i administratora kilku serwerów i entuzjasty darmowego oprogramowania i Linuksa. Chcę podkreślić, że podchodzę do problemu chłodno, starając się przedstawić argumenty “za” i “przeciw” rozsądnie, nie kierując się uprzedzeniami czy stronniczością, która mogłaby zaszkodzić niezależności niniejszej publikacji.

Trochę o mnie

Wiele lat pracowałem w firmach prywatnych, w których byłem odpowiedzialny za obsługę instytucji. Moim zadaniem było administrowanie serwerami opartymi o systemy operacyjne Windows oraz Linux. Konfigurowałem i utrzymywałem serwery bazodanowe, internetowe oraz proste serwery plików w wielu firmach. Wdrażałem i serwisowałem też oprogramowanie finansowo – księgowe. Od 7 lat pracuję w „budżetówce” jako administrator sieci i od czasu do czasu jako programista. Uczestniczyłem w wielu autoryzowanych szkoleniach Microsoft jak i innych. Przez te kilka lat mogłem bliżej poznać zasady rządzące się w instytucjach państwowych. Obecnie administruję trzema serwerami Windows 2003 i jednym Windows 2008. Dodatkowo zapewniam pomoc techniczną dla kilkudziesięciu pracowników. Do niedawna wykorzystywałem dwa serwery oparte na systemie Slackware oraz Debian. Jeden z serwerów pełnił funkcje bramy oraz serwera Proxy. Drugi zaś spełniał rolę serwera WWW i poczty. Wysokie wymogi bezpieczeństwa naszego resortu sprawiły, że zrezygnowałem z ich utrzymywania, przenosząc usługi WWW oraz mail do firm zewnętrznych, a jako bramę oraz IPS wykorzystałem fizyczne, certyfikowane urządzenie sprzętowe.

Dlaczego korzystam z Windows Server?

Każda instytucja zarówno publiczna jak i prywatna dąży do minimalizacji kosztów zarządzania przy zachowaniu dużego stopnia niezawodności oraz bezpieczeństwa. Im większa ilość stanowisk końcowych, tym większe musi być zaangażowanie wydziału informatycznego. Sytuacja ta zmusza do wykorzystywania wszelkich mechanizmów automatyzacji zadań zarządzania oraz konserwacji systemów oraz wykorzystywania narzędzi ułatwiających zarządzanie. Pozwala to zmniejszyć koszt obsługi instytucji, poprzez powierzenie zmniejszenie personelu informatycznego. Sieci oparte o domenę Windows są centralnie zarządzanie. Z poziomu serwera można w dużym stopniu zautomatyzować procesy instalacji, konserwacji oraz zabezpieczenie komputerów końcowych.

Dla nieobeznanych w zarządzaniu systemami Windows Server wyjaśnię, że ten model zarządzania oparty jest o utworzone profile, które komputery klienckie pobierają z centralnego serwera podczas logowania się użytkownika. Każdy z utworzonych przez administratora profili GPO (Group Policy Modeling) stanowi swego rodzaju „DNA” każdego podłączonego do sieci komputera klienckiego. Profil zawiera ustawienia, które komputer ustawia na stanowisku pracy. Jako ciekawostkę podam, że w systemach Windows Vista tych ustawień jest około 3000. Wydaje się, że czynność tworzenia profili dla przedsiębiorstwa i kilkudziesięciu czy nawet kilkuset komputerów jest pracochłonna, lecz w rzeczywistości stanowi to bardzo duże ułatwienie dla administratora. Podczas konfigurowania serwera, po zaplanowaniu polityki bezpieczeństwa, zdefiniowaniu użytkowników systemu oraz ich praw w systemie, sporządza się profile, które nazwane tematycznie zawierają ustawienia i zachowania systemu poszczególnego klienta lub całej grupy klientów. Niektóre profile są wspólne dla wszystkich pracowników, wiec można je przypisać wszystkim komputerom w sieci. Inne są dedykowane poszczególnym departamentom, np. księgowość, biurowość, kierownicy czy wydział informatyczny. Ustawienia i zachowania systemu mogą dotyczyć: polityki stosowanych haseł, mapowania dysków sieciowych i drukarek, automatycznej instalacji oprogramowania, automatycznego uaktywniania wygaszaczy ekranu, blokowania komputera w czasie bezczynności i wielu najdrobniejszych opcji i ustawień systemu, do których użytkownik nie będzie miał dostępu. Przy dołączaniu czy wymianie komputera, podłączany do domeny nowy komputer pobiera ustawienia w zależności od grupy, do której należy. Administrator nie musi już myśleć zabezpieczaniu każdego komputera z osobna i martwić się o jego ustawienia. Taki system sprawdza się zarówno w niewielkich, jak i bardzo dużych sieciach rozproszonych, gdyż „las” wielu serwerów współpracuje ze sobą a główny serwer może udostępniać profile dla serwerów podrzędnych. Inną zaletą jest definiowanie centralnych kont komputerów i użytkowników na serwerze czy przekierowanie folderów (profile mobilne), w których komputer podłącza zasoby pulpitu, dokumentów, menu czy ustawień pobranych z serwera jako własne, gdy w rzeczywistości położone są one w macierzy serwera. Ma to wiele zalet, jak choćby możliwość zalogowania się użytkownika na dowolnym komputerze w jednostce uzyskując dostęp do własnych danych. Również sporządzenie kopii zapasowej może odbywać się na serwerze, gdzie przechowywane są wszystkie dane użytkowników. Dzięki temu jeden informatyk może obsłużyć całkiem dużą sieć komputerową. Linuksowa Samba takich usług nie udostępnia a jej głównym zadaniem jest udostępnianie plików i drukarek. Czyni to bardzo dobrze i jest z powodzeniem wykorzystywane w wielu urzędach oraz firmach prywatnych. Samba potrafi także emulować domenę Windows i udostępniać niektóre z usług oprócz GPO, które są na razie w sferze marzeń. Spotkałem w Internecie kilka pomysłów tworzenia profili, lecz w większej sieci nie mam czasu na takie rozwiązania. Zarządzanie zarówno użytkownikami jak i zasobami w trybie znakowym Samby jest męczące. Na szczęście pojawiły się graficzne nakładki pracujące w X-ach, które umożliwiają wygodne zarządzanie, co przyprawia o ból głowy tradycjonalistów. Ten opór jest według mnie bezzasadny. Jeśli chcemy, aby Linux zdobył większy udział w rynku serwerów, takie podejście jest konieczne. Zaletą i wadą Linuksa są według mojej opinii tekstowe pliki konfiguracyjne. Umożliwiają one tradycyjne podejście do konfiguracji, lecz z utrudniają programom automatyczną konfigurację oraz centralne zarządzanie. Jestem przekonany, że najlepszym rozwiązaniem byłby centralny rejestr ustawień w formie bazy danych, znany z Windows i jeden spójny sposób konfigurowania całego systemu – podobny do regedit, ale bardziej przyjazny i rozbudowany. W najnowszych dystrybucjach już takie rozwiązania są, choć konfiguracja zapisywana jest w plikach. Problemem jest ustandaryzowanie i „trzymanie” standardu, skoro jak wiecie Windows jest jeden, a Linuksów wiele? Jak taki model przyjęliby tradycjonaliści, przyzwyczajeni do „grzebania” w setkach plików tekstowych? Raczej mogłoby to doprowadzić do całkowitej dezorganizacji i chaosu a każda dystrybucja promowałaby własny model ustawień i format takiego rejestru ustawień. Zauważam, że w ostatnio wydawanych dystrybucjach ustawienia zapisywane są w formacie XML. I bardzo dobrze, lecz życzyłbym sobie, by ustawienia były wspólne dla wszystkich menadżerów okien. Zaletą Linuksa jest jego szybkość działania, niezawodność, cena, brak wirusów, niskie zapotrzebowanie na zasoby (w trybie konsoli) oraz sposób aktualizacji, który nie wymaga notorycznego restartu komputera, co jest prawdziwym utrapieniem w Windows. Specjalnie nie wymieniłem aspektu bezpieczeństwa, gdyż jak wie każdy administrator – bezpieczeństwo systemu zależy niego samego. Światełkiem w tunelu jest Samba 4, która oferuje profile GPO. Nie wiem jak bardzo odwzorowuje tę funkcję w porównaniu do Windows, lecz na dzień, w którym piszę ten tekst, jest to wersja mocno rozwojowa. Obawiałbym się bym się jej użycia w środowisku produkcyjnym. Sprawy idą w dobrym kierunku i mam nadzieję, że gdy ukaże się stabilna wersja, argument braku centralnego zarządzania w domenie Samby odpadnie. Wówczas będzie możliwość wdrażania tanich serwerów. Obecnie wybór jest tylko jeden. Zatrzymajmy się przy kosztach oprogramowania. System Windows Server 2008 w wersji podstawowej kosztuje około 3000 zł. W wersjach bardziej rozbudowanych koszt może wynieść o wiele więcej. Ale to nie wszystko. Należy także ponieść koszty przyłączania komputerów klienckich. Tak zwane „licencje dostępowe” to kolejne koszty, które umożliwiają skorzystanie z serwera[1] w przypadku większych sieci. Te z kolei mogą zamknąć się w kilku, kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu tysiącach złotych. W przypadku serwera Linuksa koszty licencji odpadają. Być może koszty mogą was przerazić, ale należy pamiętać, że koszt licencji nie stanowi dużej bariery zarówno dla przedsiębiorstw prywatnych jak i publicznych. Poza tym są to koszty jednorazowe. Prawdziwe koszty pojawiają się podczas eksploatacji i serwisu systemu. W przypadku Windows znalezienie wykwalifikowanego administratora może być o wiele prostsze. Linux jest mniej znany i problemem może być zarówno zatrudnienie wykwalifikowanego administratora czy outsourcing. Należy także zastanowić się nad opieką producenta nad oprogramowaniem. Być może w małych sieciach nie ma to znaczenia, lecz w przypadku dużych przedsiębiorstw zapewnienie ciągłości usług jest największym wyzwaniem. Nie ma czasu na przestoje, które mogą bardzo drogo kosztować, więc planując dużą sieć niezależnie od systemu operacyjnego należy zaplanować środki na wypadek poważniejszych kłopotów. W przypadku wyboru systemu Linux warto zastanowić się nad dystrybucją komercyjną, ze wsparciem technicznym ze strony producenta. Zarówno system Windows jak i Linux wymagają opłaty w celu jej uzyskania, lecz w przypadku Linuksa, gdzie jednym z argumentów jest „darmowość”, konieczność zakupu drogiej wersji komercyjnej lub dokupienia samej tylko pomocy technicznej obala filozofię systemu darmowego.


Baza danych to podstawa

Pewnie wiecie, lub niektórzy nie zdają sobie sprawy z faktu, że wiele, o ile nie większość oprogramowania dedykowanego „budżetówkom” czy wszelkich systemów finansowo – księgowych działa w oparciu o serwery bazodanowe MS SQL Server. Stanowi to kolejną barierę dla ambitnych administratorów, którzy chcieliby wdrożyć w swoim przedsiębiorstwie system Linux. Bariera ta wydaje się być nie do przejścia, bo nic nie jest w stanie zastąpić tego produktu. Pracując od wielu lat na kilku systemach bazodanowych mogę potwierdzić, że MS SQL Server to naprawdę dopracowana i niemal bezadministracyjna baza danych, w której producent skupił się nie tylko na samym silniku, lecz dostarczył bogate narzędzia administracyjne, dokumentację oraz bezpłatną wersję w postaci SQL Express Edition, która ograniczona została maksymalnym rozmiarem bazy danych i wykorzystaniem niektórych zasobów maszyny. W wielu przypadkach małych firm, ograniczenia te nie stanowią problemu, lecz w większych przedsiębiorstwach koszty ponoszone na zakup licencji samego serwera jak i licencji dostępowych wynosić mogą kilkadziesiąt tysięcy złotych. Należy pamiętać, że koszt zakupu licencji nie jest wielkim kosztem w porównaniu do kosztu przechowywanych w bazie danych informacji. Użytkownicy i propagatorzy Linuksa upierają się przy bazie MySQL, tworząc kolejne testy wydajności. Znawcy tematu wiedzą, że problem nie leży tylko w wydajności, lecz znacznie głębiej. Nic nam z bazy, która nie posiada dedykowanych aplikacji. Pomijam też składnię zaimplementowanego SQLa, który nie do trzyma standardów, w której kuleją procedury składniowe, występuje brak zgodności ze standardami ACID oraz licencja, która nie jest darmowa w przypadku sprzedaży aplikacji komercyjnych[2]. Na temat porównania serwerów bazodanowych można znaleźć wiele informacji w Internecie. Serwer MySQL jest najczęściej stosowanym systemem bazodanowym dla aplikacji internetowych, zaś MS SQL częściej występuje w aplikacjach desktopowych a dopiero zaczyna zdobywać rynek Internetowy. Bazy danych, które doskonale nadają się do wykorzystania zarówno do aplikacji desktop jak i aplikacji Web to Postgresql oraz Firebird, choć w przypadku Firebirda licencja jest podobna do tej z MySQL. Firebird wywodzi się ze znakomitego Interbase firmy Borland, więc ma wiele cech systemu klasy enterprises. Pozwala na precyzyjniejsze zarządzanie indeksami, szczególnie w odniesieniu do rozproszonych baz danych, jest bezpieczna i zgodna ze standardem ACID. Na placu boju pozostaje jedynie Postgresql, jako całkowicie wolna platforma. Choć słychać głosy o potencjalnych problemach ze skalowalnością tej bazy, należy wskazać jej zalety, takie jak dużą zgodność PL/pgSQLa z Oraclem. Serwer Postgresql jest dość słabo rozpowszechniony. A szkoda, bo stanowić może przeciwwagę dla komercyjnych rozwiązań. Podobnie jak w przypadku darmowych systemów operacyjnych, także darmowe systemy bazodanowe są mało propagowane w szkołach i na uczelniach. Istnieją też braki w dokumentacji, której jest pod dostatkiem w przypadku systemów komercyjnych. Zintegrowane środowiska programistyczne nie oferują standardowo obsługi innej technologii za wyjątkiem własnych rozwiązań, co przyczynia się do niewielkiego zainteresowania firm tworzących oprogramowanie a szczególnie początkujących programistów. Jeśli chodzi o MS SQL Server, sprawa ma się całkiem inaczej – istnieje bardzo duże wsparcie zarówno przez producenta, jak i szeroką społeczność programistów.


Linux
jako system biurkowy

Jeśli chodzi o użytkowanie Linuksa jako systemu biurkowego, sprawy mają się gorzej niż w przypadku serwerów. Jestem użytkownikiem Linuksa od czasów procesorów 486, więc od bardzo dawna. Od tego czasu śledzę jego dynamiczny rozwój. Średnio raz na rok pobieram najnowsze dystrybucje by przekonać się, czy ten system jest już gotowy na wdrożenie w środowisku produkcyjnym. W tym roku przetestowałem dystrybucje SRU-Desktop, Open Suse oraz najnowszą dystrybucję Ubuntu. Z doświadczeń, które przeprowadziłem wynika, że zarówno Open Suse jak i SRU-Desktop nadają się do zainstalowania w domu lub na biurku urzędnika, pod warunkiem, że użytkownik posiada odpowiednią wiedzę, chęć nauki, sporo czasu i chęci, by walczyć z niedoróbkami i awariami. Niestety nie dotyczy to Ubuntu, który jest bardzo niestabilny. Na obecnym etapie rozwoju Linux zainstalowany w przedsiębiorstwie wymaga stałej konsultacji z działem informatyki. Niestabilność i niedoróbki widać na każdym kroku. Abyśmy się dobrze zrozumieli muszę się wytłumaczyć. Linux, jako jądro, system plików czy tryb tekstowy sprawuje się bez żadnych zarzutów – ale to temat serwerów już omawialiśmy. W przypadku testowania znanych menadżerów okien, takich jak Gnome czy KDE, system wymaga sporej mocy maszyny. Zainstalowany system nie bardzo nadaje się do pracy, gdyż wymaga sporo wstępnej konfiguracji. Nie dotyczy to dystrybucji SRU-Desktop, która zaraz po zainstalowaniu jest gotowa do pracy i nie zawiera „wodotrysków”, które stanowią główne źródło problemów. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, dystrybucja ta przegrywa z innymi estetyką, ale jest jedyną dystrybucją, której nie obawiał bym się użyć w moim urzędzie. Najnowsze środowiska KDE czy Gnome robią duże wrażenie wizualne. Okna są piękne, dopracowane graficznie i wywołują zachwyt i zazdrość użytkowników Windows. Problem jednak leży w stabilności tych nakładek. Programiści zamiast skupić się na stabilności, opracowują nowe, „lepsze”, bardziej efektowne i niepotrzebne efekty wizualne, które po kilkudniowej pracy stają się męczące z racji generowania ciągłych problemów. Dystrybucje prześcigają się wręcz w poprawianiu wyglądu, zapominając o praktyczności i użytkowniku, który gubi się w gąszczu ukrytych ustawień pulpitu i okien. Ponownie wrócę do najnowszej dystrybucji Ubuntu „Niebiańska Nimfa”. Wersja, którą miałem nieprzyjemność testować, została skonfigurowana wizualnie na maksymalne zużycie zasobów komputera, przez co system działa wolno na starszych komputerach. Dodatkowo ktoś wpadł na pomysł, by usunąć niektóre ikony okien i zlikwidować standardowe menu. Pulpit zawiesza się a praca staje się z czasem tak męcząca, że człowiek przypomina sobie czasy Windows 95… Oczywiście system jest elastyczny i wszystko można sobie skonfigurować, co też zrobiłem, ale pomyślcie o mniej zawansowanych użytkownikach! Ileż razy musiałem doprowadzać dystrybucję do stanu „normalności”, zanim zaczęła w miarę stabilnie działać? Pamiętajmy, że w urzędach na 98% komputerów pracuje Windows[3]. Jeśli więc chcemy, by użytkownicy Windows częściej sięgali po Linuksa, należy przystosowywać system do użytkownika i jego przyzwyczajeń, a nie próbować przystosować użytkownika do systemu. W przeciwnym wypadku będą próbować Linuksa jako ciekawostkę, by po kilku dniach powrócić do Windows. Gdy zaczynałem swoją przygodę z Linuksem, w nowo zainstalowanym, podstawowym systemie należało przede wszystkim skompilować jądro systemu. Następnie rozbudować system o nowe pakiety, wybrać menadżer okien i Voilà! System działał jak należy. Ale powstały nowe dystrybucje „zorientowane na użytkownika”, czyli narzucające z góry wygląd i określone, często dziwne zachowanie systemu. Uważam, że dystrybucja systemu po zainstalowaniu powinna być od razu przygotowana do działania. Wszelkie efekty czy niestandardowe (w porównaniu do Windows) widoki czy zachowania winny być włączane na wyraźne życzenie użytkownika, który z czasem może chcieć spróbować czegoś nowego. Tu znów wielkie brawa dla twórców SRU-Desktop! Przecież niektórzy używają systemu do pracy a nie do zabawy. Tym bardziej stali użytkownicy Linuksa wykorzystują go głównie do pracy i surfowania, więc wygląd stanowi drugorzędne znaczenie. Wróćmy do menadżerów okien, które stanowią przewagę Linuksa nad Windows. Dzięki możliwości wyboru, w zależności od zasobów posiadanego komputera można dobrać sobie jeden z nich dla uzyskania maksymalnej wydajności czy „wizualności”. Osobiście preferuję proste menadżery okien, które nie wymagają dużych zasobów do pracy i są po prostu szybsze i mniej problemowe. Zawierają tylko najważniejsze elementy: pasek menu, pasek zadań, pulpit i tray. Cóż więcej potrzeba np. pani w urzędzie? Dlatego właśnie SRU-Desktop został moim faworytem, choćjest jeszcze wiele do zrobienia. Dobrym rozwiązaniem jest także Open Suse, który jest notabene klonem systemu komercyjnego. Być może stabilność Open Suse wynika z tego, że obie dystrybucje standardowo nie posiada zainstalowanego Compiza a wiele funkcji konfiguracyjnych jest przed użytkownikiem ukryte. SRU-Desktop domyślnie oparty został o prosty menadżer okien Xfce, co pozwala na uruchomienie systemu nawet na starszych maszynach. W przypadku Open Suse nie podobało mi się tylko „nowoczesne” menu start i pasek narzędzi. Wszystko można jednak spersonalizować, lecz wracam do tego, o czym mówiłem – nie każdy to potrafi, ma na tyle nerwów i czasu by szukać porad w Internecie.

Jakość wolnego oprogramowania

Jeśli chodzi o dostęp do oprogramowania, są złe i dobre informacje. Jeśli ktoś chce używać komputera do redagowania pism, skanowania, drukowania czy korespondencji elektronicznej, system Linux spełnia z nawiązką te wymagania – z jednym wyjątkiem. Nie spotkałem tutaj dobrych systemów OCR, więc jeśli korzystasz w Windows z takich programów, będziesz wielce rozczarowany. Do dyspozycji mamy wiele przeróżnych klientów poczty. Do redagowania pism można użyć jednego z dostępnych – i ujmijmy sprawę uczciwie – działających stabilnie pakietów biurowych, jakim jest OpenOffice lub jego krewniak – LibreOffice. Z jego pomocą edytować można pliki pakietu Office i na etapie testowanie nie spotkałem żadnych problemów. Reszta dostępnych aplikacji nie budziła mojego entuzjazmu, gdyż nie mogłem ukończyć żadnego tekstu, by aplikacja nie zgłosiła błędu. Warto podkreślić, że ten potężny pakiet biurowy jest dostępny także na platformę Windows i chyba fakt ten bardzo dał się on we znaki firmie Microsoft, gdyż korporacja postanowiła udostępnić za damo pakiet Office 2012 w wersji Starter, który całkowicie wystarcza na potrzeby redagowania tekstów czy tworzenia arkuszy kalkulacyjnych. Nie będę rozpisywał się na temat ograniczeń tej wersji, gdyż są one spore lub małe, w zależności od tego, czego wymaga użytkownik. Niektórzy narzekają na zbyt małą ilość sterowników Linuksa. Ja jednak twierdzę coś innego. Z moich doświadczeń system ten zawiera bogatą bazę sterowników. Może w przypadku niestandardowych urządzeń, mogą być problemy. Wielokrotnie testując różne dystrybucje uważam, że standardowy sprzęt biurowy, trudno jest spotkać urządzenie, które nie jest obsługiwane. Wystarczy podłączyć i używać – takie prawdziwe Plug and Play, które nie do końca wyszło Microsoftowi. Problemem w przypadku firm może okazać się brak oprogramowania magazynowego czy księgowego. Może nie całkowity brak, lecz raczej niewielka jego ilość i jakość. W przypadku aplikacji darmowych, nie należy liczyć na stabilność i funkcjonalność. Wciąż wiele z tych programów to wersje mocno rozwojowe, których nie odważyłbym się zainstalować u klienta. Pozostaje emulacja platformy DOS lub Windows, ale chodzi o natywne wykorzystanie możliwości systemu. Jeśli chodzi o oprogramowanie płatne, warto spojrzeć na ofertę firmy LEFTHand, skorzystać z ofert systemów on-line lub… zainstalować Windows. Gdyby pojawiło się więcej profesjonalnego oprogramowania magazynowego i księgowego w wersjach stabilnych i do tego jeszcze dostępnego w rozsądnych cenach, być może chętnych było by więcej. Prawdziwą porażką jest nieszczęsny Płatnik ZUS, który działa tylko w systemie Windows. Państwo w tym przypadku skazało przedsiębiorców na korzystanie z jednego słusznego systemu.

Linux w domu

Wykorzystując Linuksa w domu, użytkownik trafia na duże braki oprogramowania. Brakuje nawet prostych, lecz stabilnych programów do edycji filmów. Istnieją tego typu programy, lecz ich niestabilność dyskwalifikuje je do profesjonalnego stosowania. Cóż z tego, że istnieje całkiem pokaźna ich liczba, skoro w Windows masz darmowy Move Maker, który jest stabilny? Użytkownicy nie skorzystają też w Internecie z usług VOD (Onet), gdyż linuksowy Moonlight nie wspiera PlayreadyDRM. Zawiedzeni będą też fani gier, rozczarowani niewielką ilością gier tę platformę. Pewnie po krótkim teście szybko powrócą do Windows. Graficy nie znajdą popularnego Photoshopa i nie sądzę, że przesiądą się na darmowego Gimpa, bo są po prostu przyzwyczajeni a developerzy Gimpa uparli się na archaiczny interfejs programu. Ale dla znakomitej większości użytkowników domowych, Gimp jest nadzwyczaj wystarczającym narzędziem. Twórcy stron nie znajdą dobrych edytorów stron znanych z Windows, dzięki których mogą szybko projektować w trybie wizualnym szablony stron. Programiści nie znajdą tak doskonałych środowisk programistycznych, w których oprogramowanie tworzy się szybko, przyjemnie i przy tym szybko. Producentom nie opłaca się inwestowanie w platformę, która nie przynosi zysków a jej użytkownicy „zabetonowani” są przeświadczeniem, że za nic nie powinno się płacić. Niektórzy z producentów, którzy ośmielili się spróbować, sami już się o tym przekonali. Według mnie licencja GPL jest zbyt restrykcyjna dla firm komercyjnych, gdyż nakazuje udostępnianie źródeł nowo tworzonych forków[4].

Na koniec tego wątku zaznaczam, że powyższe wady wcale nie dyskwalifikują Linuksa jako bezpiecznej platformy dla urzędów państwowych oraz szkół i dostrzegam tutaj możliwość dużych oszczędności. Standardowe stanowisko pracy jednego urzędnika wyposażone w komputer z systemem Windows oraz Office to koszt 700 zł. (Windows 7 PRO) oraz Office – 850 zł. Każde stanowisko musi być wyposażone w pakiet antywirusowy, co daje kolejne 150 – 200 zł. Samo oprogramowanie to koszt minimum 1500 zł. Jeśli przemnożyć to przez ilość stanowisk w urzędzie oraz ilość urzędów, suma będzie astronomiczna. Zaś w przypadku Linuksa koszty te sprowadzają się do zakupu gazety z dystrybucją Linuksa.

Piractwo hamuje rozwój Linuksa?

Dlaczego spotykamy tak duży opór materii przed darmowym oprogramowaniem? Może problem tkwi w notorycznym piractwie w naszym kraju? Gdyby prawa autorskie były odrobinę bardziej przestrzegane i każdy musiał zalegalizować programy, których używa, może byłby skłonny do większego zaangażowania w poszukiwaniu alternatywnych rozwiązań? Według raportu BSA 41% oprogramowania na świecie jest nielegalna[5]. Jeśli chodzi o Polskę, wskaźnik ten jest jeszcze gorszy i wynosi 53%. Proszę sobie wyobrazić, że więcej niż połowa programów na komputerach w naszym kraju to nielegalne wersje! Straty branży IT z tytułu piractwa w skali światowej obliczono na 53 mld USD[6]. Badania te według mojej opinii są dość kontrowersyjne. Nigdzie bowiem nie jest powiedziane, że gdyby wszyscy użytkownicy mieli zalegalizować swoje pirackie programy – kupili by je, lecz prędzej usunęli by je z komputera.

Pracując kilka lat w serwisie komputerowym, jestem w stanie uwierzyć w tak ogromną skalę piractwa w naszym kraju. Niemal każdy naprawiany przeze mnie komputer posiadał nielegalne oprogramowanie a właściciele nie czuli się złodziejami. Problem tkwi nie tylko w drogim oprogramowaniu i niskich zarobkach, jak twierdzą niektórzy, lecz głównie w ludzkiej mentalności. Po co płacić za coś, co można bez problemu pobrać z sieci? Trudno jest wytłumaczyć właścicielowi komputera, że zamiast Photoshopa, może użyć Gimpa lub inny prosty program graficzny. Zamiast WinRara, który znajdywałem niemal na każdym komputerze, można użyć 7-Zip, zamiast pirackiego MS Office, można stosować w to miejsce darmowy Open Office, którego możliwości i tak przeciętny użytkownik nie jest w stanie w pełni wykorzystać. Na nic to wszystko, bo wciąż, gdy tylko naprawiam komputery, za kolejnym razem znów kasuję kolejne kopie pirackiego oprogramowania. Niektórzy tłumaczą się, że to tylko do domu, że syn/córka potrzebuje, że to tylko na chwilę. Na chwilę można użyć wersji trial, lecz każdy program był z premedytacją potraktowany krakiem. Czy wprowadzenie ACTA mogłoby nieco poprawić sytuację? Prawo ochrony własności intelektualnej już jest. Należy się tylko skoncentrować na zwiększeniu wykrywalności tego typu przestępstw oraz kampania społeczna prowadzona w szkołach oraz mediach. Piractwo nie może być postrzegane jako zaradność lecz bezwzględnie piętnowane. Może poprawienie wykrywalności przyczyniłoby się do bardziej rozsądnego podejścia użytkowników do respektowania praw autorskich? Kradzież oprogramowania nie różni się od innej kradzieży. Czy jeśli użytkownicy zrozumieją ten fakt, czy zaczną kupować drogie lecz oprogramowanie? A może będą woleli szukać darmowych odpowiedników? Może przy okazji usłyszą o darmowym Linuksie? Tego nie wiem i nie spotkałem żadnych badań na ten temat.

Przyszłość Open Source w budżetówce

Państwo powinno dużo bardziej ostrożnie podchodzić do wyboru technologii, na której opiera systemy informacyjne. Powinna ona gwarantować niezależność od korporacji międzynarodowych. Warto postawić na otwarte oprogramowanie lub przynajmniej zagwarantować przenośność międzyplatformową systemów. Obecnie mamy do czynienia z początkiem wojny informacyjnej. Stąd już o krok od cyberterroryzmu. Czy możemy w pełni wierzyć producentom zamkniętego oprogramowania, gdy słyszymy o kolejnych przypadkach oprogramowania, które przekazuje prywatne dane na zewnątrz? Skąd wiadomo, że najnowszy sprzęt nie posiada w swoim firmware oprogramowania złośliwego? Czy stale aktualizowany antywirus oprócz wysyłania podejrzanych plików także prywatne dane użytkownika? Bezpieczeństwo państwa wymaga większego zaangażowania się państwa w oprogramowanie wykorzystywane w sferze budżetowej. Podobnie jak w przypadku urządzeń szyfrujących, które podlegają certyfikacji przez ABW, podobnej certyfikacji powinno podlegać wykorzystywane oprogramowanie. Otrzymanie źródeł od producenta wcale nie jest niemożliwe! Wiele krajów, zanim zdecyduje się na skorzystanie z zamkniętego oprogramowania, żąda uzyskania dostępu do jego źródeł i jest to praktykowane w wielu krajach. Czy w Polsce też istnieje taka zasada?

Aby spopularyzować wolne oprogramowanie, należałoby rozpocząć szeroko zakrojoną kampanię informacyjną, by informować o możliwości wyboru. Należy też przełamywać stereotypy. Z badania Pentor wynika, że 30% respondentów uważa, że Open Source oferuje wyraźnie gorszą jakość niż programy komercyjne[7]. Dominuje wręcz przekonanie, że „nie ma darmowych obiadów”. Takie podejście wynika z nieznajomości praw, którymi rządzi się Open Source. Rozwijanie wolnego oprogramowania przynosi znaczne korzyści programistom. Oprócz pozyskiwania wiedzy i zdobywania doświadczenia przy współtworzeniu dużych projektów, developerzy mogą liczyć na różnego rodzaju dotacje. Otwarte oprogramowanie wspiera bezpośrednio 29% wewnętrznych projektów UE oraz 49% USA[8]. Nawet wielkie firmy wykorzystują w swoich produktach kod Open Source. W ten sposób znacznie ograniczają koszty związane z tworzeniem programów oraz zyskują dostęp do tysięcy osób na całym świecie, które całkowicie za darmo testują kod w poszukiwaniu błędów. Dzięki Open Source firmy mogą zarabiać na wdrożeniach oraz utrzymaniu oferując klientom tańsze rozwiązania. Nie będę się tutaj rozpisywał na temat modelu Open Source. Polecam książkę Adama Walczaka, pt. „Projekty Open Source. Sposoby organizacji oraz źródła finansowania”.

W programie nauczania szkół powinien się znaleźć zapis o udostępnianiu uczniom różnych systemów operacyjnych – w tym Linuksa. Zastanawiam się, czy w szkołach zamiast pakietu SBS[9] powinien być instalowany system Linux (np. projekt WiOO[10]). Skoro uczniowie posiadają w domu komputer, z pewnością oparty jest na platformie Windows, który dobrze zna. W szkole uczeń mógłby poznać jego darmową alternatywę. Proces kształtowania się naszego Społeczeństwa Informacyjnego będzie przebiegał długo. Pokolenie nowych użytkowników winno być świadome rozmaitych rozwiązań, by być świadomym konsumentem. Takie podejście może nie być „są na rękę” monopolistom, lecz to również błąd, gdyż popularyzacja innych systemów otwarłaby kolejne, niezagospodarowane nisze rynkowe. Młodych ludzi da się i należy kształtować. Starszych pań w urzędach już niekoniecznie, więc dajmy im spokojnie doczekać emerytury. Wdrożenie oprogramowania wolnego w sferze budżetowej nie musi zakończyć się sukcesem i wcale nie musi być opłacalne finansowo jeśli nie będzie dobrze zaplanowane. Niektóre z państw przygotowują własne dystrybucje systemu Linux. Mamy w kraju duży potencjał linuksowy. Powstała już Polska dystrybucja systemu Linux – nierozwijana dystrybucja PLD. Mamy WiOO, która z powodzeniem może być stosowana w szkołach i urzędach. Jestem przekonany, że w przypadku zainteresowania ze strony państwa, projekt dostałby „wiatru w żagle” i zgromadził wielu programistów wokół siebie. Obecna sytuacja nie napawa mnie radością. Oprogramowanie finansowe i specjalistyczne oprogramowanie dla instytucji państwowych pisane jest najczęściej dla systemów Windows i trudno będzie przepisać je do systemu Linux. Oprócz czasu, jaki należałoby poświęcić na przeniesienie lub napisanie systemu od nowa w nowym systemie, operacja ta wiąże się z ogromnymi nakładami finansowymi. Ale należy pamiętać, że bezpieczeństwo i niezależność państwa musi kosztować. Przekonaliśmy się o tym w styczniu podczas ataków na strony rządowe. Sytuację musi dostrzec przede wszystkim rząd i zaplanować długofalowy okres przejścia na rozwiązania multiplatformowe lub wręcz na systemy darmowe w takim stopniu, na ile się to da. Jesteśmy na progu tworzenia E-government. Można więc zacząć od tworzenia przetargów tak, by firmy wybierały technologie multiplatformowe. Wydaje mi się, że na chwilę obecną dzieje się coś wręcz przeciwnego. Jako kierunek rozwoju dostrzegam produkcję przez uczelnie programistów technologii .NET Framework i MS SQL Server. Wcale nie krytykuję tych rozwiązań, lecz wyrażam zaniepokojenie faktem, że rozwiązania te nie mają swojego odpowiednika (także płatnego) w innych systemach. Jest wiele technologii, które mogą je zastąpić. Nowo tworzone oprogramowanie musi potrafić wykorzystywać takie bazy danych, które są dostępne na inne systemy i wcale nie chodzi mi o to, by były one dostępne bezpłatnie. Państwo, jako dysponent pieniędzy podatników, winno wymagać od producenta udostępnienia kodu źródłowego tworzonego systemu informacyjnego, jako dobra społecznego, stworzonego za publiczne pieniądze. Męczą mnie argumenty przeciwników, że upublicznienie kodów źródłowych zmniejszy ich bezpieczeństwo. Z pewnością wiecie, że to nieprawda. Upublicznione systemy mogą być rozwijane i testowane przez zgromadzoną wokół projektu społeczność, lub przez firmy wybrane w drodze przetargu na utrzymanie, rozwój lub tylko pomoc techniczną dla obywateli. Każdy z przedstawionych modeli rozwoju może być koordynowany przez instytucje państwowe, co znacznie zmniejszy koszty jego rozwoju i obsługi. Zdaję sobie sprawę, że developerzy wykorzystają biblioteki osób trzecich, które niekoniecznie podzielają mój pogląd Open Source. Każde przedsiębiorstwo strzeże swoich kodów źródłowych jako swoistej wiedzy, na której zarabia. Pamiętajmy jednak, że to systemy tworzone na zamówienie państwa, za publiczne pieniądze a takie kontrakty stanowią bardzo duży „kąsek” dla firm, więc i wymagania im stawiane muszą być bardziej wygórowane niż dzieje się dotychczas, gdy firma zdobywająca kontrakt na system staje się automatycznie monopolistą.

Pozdrawiam
Leszek Klich


leszek.klich@gmail.com


Prawa autorskie: Zezwalam na dowolne kopiowanie tej publikacji w całości, także do celów komercyjnych.

Przypisy:

[1] System Windows Server umożliwia podpięcie maksymalnie 5 komputerów. Aby podłączyć więcej komputerów, należy dokupić licencje dostępowe.

[2] Zob. Commercial License for OEMs, ISVs and VARs, http://www.mysql.com/about/legal/licensing/oem/

[3] Zob. Raport z badania ilościowego dla Fundacji Wolnego i Otwartego Oprogramowania, Pentor, Poznań 2010, http://pppit.org.pl/publikacje/badanie_pentor.pdf, s. 9

[4] Fork – to nowa aplikacja będąca pochodną innej aplikacji. Dzięki dostępności kodów źródłowych, forki są częstym zjawiskiem w systemie Linux.

[5] Zob. Piractwo komputerowe w Internecie: zagrożenie dla Twojego bezpieczeństwa, BSA, 2010, http://www.bsa.org/country/~/media/Files/Research%20Papers/internetpiracy/internetpiracyreport%20poland2009.ashx, s. 7

[6] Tamże, s.7

[7] Zob. Raport z badania ilościowego dla Fundacji Wolnego i Otwartego Oprogramowania, Pentor, Poznań 2010, http://pppit.org.pl/publikacje/badanie_pentor.pdf, s. 16

[8] A. Walczak, Projekty Open Source. Sposoby organizacji oraz źródła finansowania, Poznań 2011, s. 90

[9] Small Business Server, to oprogramowanie, które jest standardowo instalowane w pracowniach komputerowych.

[10] Zob. Fundacja Wolnego i Otwartego Oprogramowania, http://www.fwioo.pl

Poprzedni post

Biblioteka popt

Następny post

Serwer Jabbera @linux.pl – zmiany w ważności kont

Powiązane posty